Przez wódkę znalazła się na dnie. Zabrali jej dzieci i wtedy przyszło otrzeźwienie. Wyprostowała swoje życie, teraz wyciąga innych na życiową prostą. - Takich uratowanych „perełek” uzbierałoby się już może ze dwanaście – mówi. W jej los wpisuje się także love story zwieńczone ślubem w areszcie... Bohaterką przedostatniego wydania „Magazynu Ekspresu Reporterów” była bytomianka Agata Nowak. Cała Polska poznała niezwykłą historię jej życia, które od początku nie było usłane różami. W reportażu Aliny Suworow „Odrzuceni” ta zwykła - niezwykła kobieta opowiedziała o swoim największym życiowym problemie – piciu alkoholu, które wywoływało tylko negatywne skutki. Szczerze i bez ogródek mówiła o tym, że umiała się z tym problemem zmierzyć i wygrać, ale także o tym, jak dziś wyciąga innych z opresji alkoholowej.
***
„Agatka”, bo tak o niej mówią w Bytomiu, mieszkała ze swoimi rodzicami w bloku na jednym z bytomskich osiedli. - Pili i ojciec, i matka. Tata chodził do pracy, ale przychodził do domu tak pijany, że nie wiedział o Bożym Świecie – mówi A. Nowak - kobieta niewysoka, krótko ścięta szatynka o mocnym głosie, ale także o twardym charakterze. Rozmawiamy w jej domu w Bodzowie, gdzie obecnie mieszka z całą rodziną. Wszystko czyste, zadbane, dzieci uśmiechnięte, pełne radości. Domowe ciepło jest wyczuwalne z daleka. W jej domu rodzinnym tego nie było.
- Takie było moje życie, że nigdy nie mogłam liczyć na rodziców, na ich wsparcie. Żeby im się pochwalić czy wyżalić, o coś zapytać, czy choćby czuć się bezpiecznie – słyszę od A. Nowak.
Była najstarsza z pięciorga rodzeństwa. Młodsze siostry to Magda, Agnieszka, Ola i Klaudia, która przez picie ich mamy w trakcie ciąży jest niepełnosprawna. - Jak się urodziła, mama ją przywiozła do domu i zniknęła na dwa tygodnie. Poszła pić. Opiekowałam się rodzeństwem, bo byłam najstarsza - opowiada pani Agata.
Była dla nich matką i ojcem jednocześnie...
- Miałam żal do wszystkich dorosłych w około, że mamy nie ma w domu, a wszyscy wiedzą, że jest w knajpie. Ale nikt nie pomyślał, co my robimy w domu same... - mówi „Agatka” przez łzy.
- Ona nie miała szansy, nie daliśmy jej szansy - ani rodzina, ani społeczeństwo - na to, żeby żyć normalnie, bo wychowywała się w rodzinie, w której alkohol był codziennie. Rodzinie, która nie martwiła się szkołą, nie martwiła się pewnie tym, by dzieci miały co zjeść. Jakie to dziecko miało szanse ? – mówił w reportażu Aliny Suworow o naszej bohaterce Jacek Sauter, burmistrz Bytomia Odrzańskiego.
Jako nastolatka zaczęła opuszczać szkołę. Znalazła się w Ośrodku Wychowawczym w Sobótce koło Wrocławia. - Nie chodziłam do szkoły, ale nikt się nie pytał dlaczego. Finał był taki, że mnie zabrali do zakładu, a siostry do Domu Dziecka – pani Agata ociera łzy.
W zakładzie była dwa lata. Na przepustce zaszła w ciążę. Równocześnie zdarzył się mały cud, mały, bo tylko chwilowy... - Mama przestała pić, oczywiście na krótki czas. Odzyskała dzieci. Ja mogłam wrócić ze swoją córką do rodziców – mówi A. Nowak.
Miała wtedy 17 lat. Z czasem jej matka znowu zaczęła zaglądać do kieliszka. W domu nie brakowało problemów, za to w życiu osobistym nastąpił przełom. Przynajmniej tak się jej wydawało...
Wyszła za mąż w wieku 18 lat. Było sielankowo, ale tylko przez pół roku. - Z mężem rozeszłam się, bo go złapałam na zdradzie – wspomina pani Agata. Po krótkiej chwili dodaje.
- Wtedy naprawdę zaczęłam pić...
Trzy miesiące wcześniej urodziła syna. Kiedy ją zdradził, po raz kolejny poczuła się oszukana. - Kolejny raz ktoś mnie zawiódł...
Na krawędzi szkła...
Piła wszystko – wódkę, wino, piwo. Na co akurat starczało. Wszędzie i byle dużo. Żeby się znieczulić. I tak mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. - Z początku było wesoło, ale później wpadałam w ciągi, piłam, bo musiałam, miałam lęki, drgawki – przyznaje A. Nowak.
W międzyczasie poznała pana Andrzeja, obecnego męża, ale jeszcze wtedy nie wiedziała, że ich losy skrzyżują się w przyszłości. Poznali się w barze. - Zanim się w sobie zakochaliśmy, długo byliśmy dobrymi znajomymi – mówi pani Agata. Pili razem, a jak się napili, to nieźle „wywijali”.
- I Andrzeja zamykali. Jak był na wolności, to piłam z miłości, jak za kratkami, to z tęsknoty – mówi pani Agata. W międzyczasie urodziło się im pierwsze wspólne dziecko – dziś 15-letnia Sylwia.
Picie trwało nadal, i okazało się mieć okrutny finał. Opieka zabrała trójkę dzieci, które trafiły do Domu Dziecka. Pani Agata podcięła sobie żyły.
- Odratowali mnie, sąsiadka mnie znalazła. Weszła i zadzwoniła po pogotowie. Zaszyli mnie i puścili. Wróciłam i dalej piłam. Po krótkim czasie ocknęłam się i postanowiłam swoje życie „wyprostować”. Ja już nie mogłam i nie chciałam tak żyć. Ale nie umiałam żyć normalnie. Kto mnie miał nauczyć żyć inaczej? Matka piła, ojciec pił, koledzy i znajomi moich rodziców, którzy później stali się moimi kompanami od kielicha, też pili. To gdzie miałam się nauczyć bycia normalną żoną i matką?
Pani Agata poczuła, że jest na krawędzi i wtedy przyszło opamiętanie.
Jednym z tych, z którymi piła, był „Jeżyk”, który pojechał na terapię. Nie pił rok.
- Mijałam go, był trzeźwy, czysty, pachnący. Pamiętałam, jak „łoił” ze mną, jak żeśmy wyglądali. Zazdrościłam mu, że już nie pije. Któregoś razu go zapytałam: „Powiedz mi, co ty zrobiłeś, że przestałeś pić”? Odpowiedź była banalna: po prostu zdecydował się na terapię.
Pani Agata trafiła do Ciborza w październiku 2000 roku. - Dopiero tam zrozumiałam, że warto żyć. Że warto być trzeźwym. Że tak kocham swoje dzieci, a tak bardzo je skrzywdziłam, zgotowałam im piekło – mówi cały czas roniąc łzy.
Kobieta zawalczyła także o niepicie pana Andrzeja. Na jednej z przepustek podczas jego kolejnej sprawy karnej w Sądzie Rejonowym w Nowej Soli poszła i poprosiła sędziego, żeby do kolejnego wyroku dołączył także terapię alkoholową. Sąd na to przystał. I dzięki uporowi pani Agaty pić przestał także on. - Andrzeja kocham nad życie, jest dla mnie jak tlen, więc musiałam o niego walczyć – słyszę od pani Agaty.
Promyczki
Terapia i diametralna przemiana pani Agaty doprowadziły do tego, że odzyskała dzieci. Pojechała po nie w Dniu Dziecka, w rocznicę swoich urodzin. - To był dla mnie największy prezent, jaki dostałam od losu, dzieci znowu były ze mną. Poczułam radość i niesamowitą ulgę – na twarzy pani Agaty rysuje się szeroki uśmiech.
W 2004 roku z panem Andrzejem podjęli decyzję o legalizacji swojego związku. Ślub cywilny wzięli w 2004 roku w... Areszcie Śledczym, gdzie siedział pan Andrzej (w sumie w kryminale odsiedział prawie 20 lat swojego życia – red.). - Niby 12 lat byliśmy ze sobą, ale z tego osiem byłem w więzieniu. Tak naprawdę więcej byłem za kratkami, jak w domu. A ona czekała cały czas, uparta jest - uśmiecha się pan Andrzej.
„Przyjęcie” ślubne trwało dwie godziny. Toast wzniesiono oranżadą. Nocy poślubnej nie było, ale za to była godzina bezdozorowego widzenia. - Na tym widzeniu poczęliśmy Anastazję, to nasz prezent ślubny i nasze oczko w głowie – uśmiechają się szczęśliwi rodzice.
Po chwili zastanowienia pani Agata puentuje to, co stało się w życiu ich obojga: - Mimo tych przeciwności losu wyszliśmy z mężem na ludzi. Kiedyś ktoś mną pokierował i moja rodzina jest uratowana - mówi. Teraz pani Agata pomaga innym wyjść z choroby alkoholowej. Zaprasza na mitingi, przekonuje, że na trzeźwo świat jest lepszy, piękniejszy.
- Mam kilkanaście „perełek”, które wywiozłam do Ciborza i nie piją. „Perełek”, bo alkoholicy to dobrzy ludzie, ale bardzo wrażliwi i nie umiejący sobie radzić z nadmiarem emocji. Pokazuję im, że prawdziwe dobro można dostać od ludzi niepijących.
- Ile takich „perełek” pani uratowała? - pytam.
Po wyliczance imion pada odpowiedź: - Wydaje mi się, że tych osób jest 12.
Pani Agata nie pije już 12 lat. Pan Andrzej również.
- Jak składaliśmy z mężem przysięgę małżeńską, świeciło słońce. Pomyślałam sobie: Boże, żeby życie było takie, jak te promyczki... I dziś, kiedy nie piję, tak jest - mówi z przekonaniem.
Mariusz Pojnar
Tygodnik Krąg
|