Muzyka sposobem porozumiewania się ze światem Drukuj

źródło; Tygodnik Krąg 

20 maja w Bibliotece Miejskiej w Bytomiu Odrzańskim i 22 maja w kościele pod wezwaniem św. Hieronima koncertował Józef Skrzek, założyciel zespołu SBB, kompozytor, wokalista, multiinstrumentalista. 

Muzyk odnosił sukcesy nie tylko w Polsce. Koncertował w Czechosłowacji, Niemczech, Szwajcarii, Austrii, Holandii, Finlandii, Szwecji, Danii, Węgrzech… Jego muzyka wzrusza, fascynuje, dostarcza niezwykłych przeżyć. 
Do Bytomia Odrzańskiego Józef Skrzek został zaproszony przez ks. Zygmunta Mokrzyckiego – proboszcza parafii św. Hieronima, który właśnie obchodzi 25 – lecie posługi kapłańskiej.
Publiczność w Bibliotece Miejskiej oraz w kościele oddać się mogła artystycznym fascynacjom, kontemplując dźwięki wydawane z instrumentów elektronicznych przez mistrza Józefa Skrzeka.
Artysta zgodził się udzielić wywiadu. Rozmowa odbyła się w urokliwym miejscu, nad brzegiem Odry w Bytomiu Odrzańskim.
Kamil Szałno
Kamil Szałno: Jak to wszystko się zaczęło? 

Józef Skrzek: Od wczesnych lat dzieciństwa wychowywałem się w muzykalnym otoczeniu. Matka śpiewała mi kołysanki, wujek oswajał mnie z różnymi instrumentami. Będąc ministrantem chłonąłem muzykę sakralną. Dbano o moje wykształcenie muzyczne, kiedy jeszcze byłem w przedszkolu. Najpierw szkoła muzyczna w Katowicach. Dobra szkoła. Miałem wspaniałych nauczycieli. To oni stanowili o poziomie i renomie szkoły. 

Aż poszedł pan dalej z Breakout

Rozpocząłem studia na Akademii Muzycznej. Pierwsze kroki stawiałem jako basista oraz pianista zespołu Breakout. Była to inna muzyka niż ta, którą poznawałem na studiach. Grałem z zespołami bluesowymi, jazzowymi. Było też trochę poezji śpiewanej. Słuchałem w tym czasie różnej muzyki z audycji radiowych i płyt. Interesowały mnie wszystkie gatunki muzyczne. Prócz etiud ćwiczyłem też solówki różnych bluesmanów i śpiewałem. Czas wejścia na scenę to rzucenie na szalę wszystkiego. 

Interesował się pan muzyką ogólnie? 

Poświęcałem wiele czasu na ćwiczenie, wprawiłem się w grze na fortepianie i na organach piszczałkowych. Ten instrument wybrałem jeszcze w czasach studenckich. Wreszcie przyszła scena zawodowa. Podjęcie takiego wyzwania wiązało się z nową, trudną sytuacją rodzinną. Zmarł ojciec. Zostałem z matką, siostrą i bratem. Ja jestem najstarszy. Wpływ na decyzję – mimo sceptycznej postawy rodziny – miał również Tadeusz Nalepa. Tak więc po czwartym semestrze studiów koncertowałem z Breakout’em. Pod koniec lat 70-tych odszedłem z zespołu. Postanowiłem założyć własny zespół. Tak powstał Silesian Blues Band (SBB).

Jaka była droga SBB do sukcesów?

Jeszcze w okresie studenckim poznałem Anthymosa Apostolisa i Jerzego Piotrowskiego. Ci dwaj muzycy to właściwie samoucy. Ćwiczyliśmy więc razem – jakby to powiedzieć – różne artykulacje, proste kadencje. Trwało to całe godziny, dnie, miesiące. Nasza żmudna praca dawała efekty. Nagraliśmy dwa utwory w Radiu Katowice. Pojawiły się pierwsze, niewielkie wzmianki o nas w mediach. Powoli zdobywaliśmy uznanie publiczności, choć na początku była to tylko garstka fanów. Dostaliśmy zaproszenie, żeby zagrać w Zakopanem. Dzięki grze na żywo zrozumiałem, że muzyk nie gra dla siebie, ale przede wszystkim dla publiczności, wtedy się spełnia. Graliśmy coraz więcej. Łatwo nie było. Nasza grupa pochodziła ze Śląska. Do Warszawy daleko. Nie mieliśmy żadnych „wejść w centrali”. Koncertowaliśmy w klubach, ciężko pracowaliśmy, a wciąż bieda i bieda.

Kiedy poznał pan Niemena?

Pod konie 1971 roku dostałem propozycję od Czesława Niemena, żeby przyjechać na próby w związku z nagraniem jego płyty. Na próbach poznałem wielu znanych muzyków: 
Czesława Bartkowskiego, Zbigniewa Namysłowskiego, Tomasza Jaśkiewicza – same tuzy. Zaprzyjaźniliśmy się. Wspomniałem o dokonaniach SBB, które zyskało już swoją stylistykę i szkoda żeby to poszło na marne. Niemen zgodził się przesłuchać zespół, zaakceptował i staliśmy się Grupą Niemen. Wkrótce wyjechaliśmy na nagranie płyty do Monachium. 
Tak zaczęła się kariera na wielką skalę.

Jest Pan gościem w Bytomiu Odrzańskim. Jak to się stało, że właśnie tu dał Pan dwa koncerty?
Tu, nad brzegiem Odry, jestem po raz pierwszy. Piękne miejsce. Czuję bliski związek z naturą, przyrodą, głownie dzięki mamie. Ona miała ogromny wpływ na kształtowanie mojej osobowości, stosunku do świata. Tak się dzieje w tradycyjnych śląskich rodzinach. Ojciec zarabia na życie, matka wychowuje dzieci. Wracając do pytania, zaprosił mnie tu ks. Zygmunt Mokrzycki, dostojny jubilat, który od lat tworzy ze mną nowe kompozycje. Współpracowaliśmy jeszcze w Pszczewie. Przez pięć lat koncertowaliśmy razem na tzw. koncertach magdaleńskich – przyjmowanych z wielkim zainteresowaniem. Przyjeżdżało wielu gości z całego świata. Kto wie, może ksiądz Zygmunt myśli o podobnych koncertach w Bytomiu Odrzańskim. Ja chętnie przyłączę się. Miasto – widzę rozwija się, pięknieje. Warto tu przyciągnąć turystów i artystów.

Na koniec proszę jeszcze zdradzić, jakie ma Pan plany artystyczne na przyszłość?

Myślę o stworzeniu nowych pieśni religijnych, które mogliby śpiewać wierni. Poza tym – ponieważ rodzina jest dla mnie ważna – jej, a zwłaszcza córkom chciałbym poświęcić więcej czasu i służyć pomocą w poszukiwaniu własnych dróg artystycznych. Rodzina, muzyka, tu stanowi sens życia. Pieniądze nie są aż tak ważne. Wiele zawdzięczam Opatrzności i mojemu Aniołowi Stróżowi. Wierzę, że wciąż nade mną czuwają
Dziękuję